Maskę Hot Eyes Steam stworzoną przez firmę Ivy otrzymałam w
ramach akcji ambasadorskiej na portalu www.ambasadorka-kosmetyczna.pl
– bardzo się ucieszyłam, ponieważ nigdy nie miałam w swoich łapkach produktu
tego typu. Zawsze chłodziłam oczy i nie pomyślałabym, że mogłabym poprawić ich
delikatne okolice czymś, co daje ciepło. Zapraszam zatem do czytania –
sprawdzimy razem, czy warto zainteresować się tą maską!
Temperatura maski po wyjęciu z opakowania utrzymana jest w
skali temperatury pokojowej. Dopiero w kontakcie z tlenem zaczyna się
nagrzewać - proces ten zachodzi powoli, więc spokojnie mamy czas na założenie
maseczki, zanim osiągnie ona temperaturę właściwą (czyli około 40 stopni).
Zakładanie jest bardzo proste – na uszy wsuwamy boczne części z wyciętymi
dziurkami i układamy na twarzy środkową część tak, aby było nam wygodnie. Maska
nie przylega idealnie, ale mi to nie przeszkadzało – mimo to czułam, jak
oddziałuje na moją stopniowo ocieplaną skórę. I tak przez najbliższe 15 minut,
które zleciało mi bardzo szybko. Po upływie tego czasu maskę po prostu zdejmujemy, nic nie trzeba zmywać, bo nie mamy tutaj żadnego płynu. I koniec! :) Teraz tylko krem pod oczy i gotowe!
Czy jestem zadowolona z działania Hot Eyes Steam? I co miała
w ogóle robić maska? Wg producenta powinna:
- Zmniejszyć ciemny obwód wokół oczu oraz opuchliznę;
- Dać natychmiastowy relaks i regenerację okolic oczu;
- Zmniejszyć poczucie „zmęczonego wyglądu”.
- Dać natychmiastowy relaks i regenerację okolic oczu;
- Zmniejszyć poczucie „zmęczonego wyglądu”.
A co z tej listy zrobiła? Na pewno po zdjęciu maseczki
czułam, że okolice oczu są baaardzo zrelaksowane i odprężone. Zniknęło napięcie
i uczucie zmęczenia (test przeprowadziłam z rana, po sobocie całej w biegu,
zwieńczonej jedną margaritą w meksykańskiej knajpie ;)), więc jeśli
potrzebujecie następnego dnia czuć się jeszcze bardziej świeżo, to właśnie to
da Wam ten produkt. Skóra pod oczami nabrała lekkiego blasku, jednak cienie
nie zniknęły (ale tego nie oczekiwałam po jednym użyciu, jestem pewna, że
musiałabym używać maski regularnie, by osiągnąć zadowalający efekt). Czyli
efekt wizualny przeciętny, ale samopoczucie i pełne odprężenie skóry osiągnięte.
Dla mnie to wystarczające, by jeszcze raz sięgnąć po Hot Eyes Steam. :)
Bardzo spodobała mi się też szata graficzna opakowania. Słodka, dziewczęca, przywodząca na myśl weekendowe girl's party z malowaniem paznokci i pielęgnacją. :D Tak samo kolorystyka maski, jaśniutki fiolet w groszki wygląda przeuroczo. Bardzo lubię produkty dopracowane pod każdym względem, w tym wizualnym. Ludzie w znacznej większości są wzrokowcami - sama tak mam, że szybciej sięgnę po produkt, który przykuje mój wzrok pasującą mi estetyką (jeśli oczywiście wybieram spośród tych, o których nic nie czytałam i podejmuję decyzję jedynie na zasadzie intuicji, a nie wiedzy o nich). Hot Eyes Steam na pewno by mnie przyciągnęła. ;)
I jak? Spróbujecie? ;)
mnie jakoś nie przekonuje używanie gorących okładów na oczy :) ale fajnie, że Tobie się sprawdziły :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że sama nie byłam przekonana. Wręcz troszkę się bałam - ale niepotrzebnie. :)
Usuń