czwartek, 27 kwietnia 2017

Hagi - Puder do kąpieli z kozim mlekiem

Hagi - Puder do kąpieli z kozim mlekiem

"Od zachwytu jej pięknem, prostotą i harmonią. od zapachu ziół i kwiatów polnych. 
Zainspirowały nas kolory polskich łąk i zapach lasu. Uciekając od zgiełku miasta ukojenie dała nam przyroda ze swoją fascynującą zmiennością."



Tak reklamuje się firma Hagi na swojej stronie internetowej. I faktycznie, natura już na pierwszy rzut oka mocno odznacza się w tej marce. Wystarczy spojrzeć chociażby na podział produktów, jaki zastosowano. Mamy do wyboru kosmetyki, które przypisane są do konkretnego żywiołu – ziemi, powietrza, ognia i wody. Uważam to za naprawdę fajne rozwiązanie, które nasuwa mi skojarzenia nie tylko z naturą, ale i z alchemią, nauką o łączeniu różnych elementów. Sprawdźmy zatem, czy Hagi udało się stworzyć produkt na miarę kamienia filozoficznego, który tak bardzo chcieli odkryć alchemicy. :) 


Na tapecie będzie dzisiaj puder do kąpieli z kozim mlekiem, który jest z kategorii żywiołu powietrza, czyli tej przeznaczonej dla alergików i osób ze skórą atopową. Sproszkowany kosmetyk zapakowany jest w pojemnik z solidną nakrętką. Pomiędzy nią a pudrem mamy folię gwarantującą, że nic nie rozsypie się nam w transporcie. W domu spokojnie możemy się już pozbyć folii na stałe (zdziera się ją jak z jogurtu :)), chociaż ja ją sobie zostawiłam, by dodatkowo przykrywać produkt, gdy go nie używam. Bardzo podoba mi się estetyka opakowania – jest ono proste, biało-czarne z drobnymi rysunkami i wszystkimi niezbędnymi informacjami.

W składzie znajdziemy przede wszystkim kozie mleko (już na drugim miejscu po sodzie oczyszczonej, podstawowym składniku m.in. kul do kąpieli – to ona sprawia, że kosmetyk pieni się w kontakcie z wodą). Jeśli macie wrażliwą skórę (tak jak ja; do tego borykam się również z jej suchością), powinniście polubić się z tym składnikiem, stosowanym w pielęgnacji już od czasów Starożytnego Egiptu - kozie mleko działa wygładzająco i zmiękczająco oraz nie wywołuje podrażnień. Z cennych składników mamy także olej ze słodkich migdałów oraz masło shea, czyli te, które pomogą nam nawilżyć i ukoić skórę. Faktycznie – nawet bez użycia balsamu była ona miękka i przyjemna w dotyku, choć pewnie dodatkowy kosmetyk pomógłby wydłużyć ten efekt. Ważne jest też to, że mimo zawartości tłustych produktów, nie czułam nieprzyjemnego filtru, jaki czasem potrafią zostawić oleje.
 


Zapach pudru jest baaardzo miły – lekko „kremowy” (nie umiem tego dokładnie określić :)), ale jednocześnie świeży. Można sobie trochę wyobrażać, że do wanny mamy wlane po prostu samo kozie mleko, zamiast wody. :) Zwłaszcza, że zabarwia się ona na delikatnie mleczny kolor. Po wsypaniu pudru mocno się on pieni, ale niestety nie rozpuszcza się całkowicie. Jest to duży minus, bo potem cała wanna nadaje się do mycia... Trochę się też zbryla (można zauważyć ten efekt na zdjęciu powyżej). Im większa grudka, tym wolniej i ciężej się rozpuszcza - niektóre zbitki musiałam rozgniatać palcami, inaczej pływały na powierzchni wody niczym boje i nie chciały zmienić stanu skupienia.

Słabym punktem może być też cena. Za 400g pudru trzeba zapłacić 39zł, gdzie zalecana dawka na jedną kąpiel to 100g. Ja zużywam troszkę mniej, by i na dłużej mi starczył, ale wydaje mi się, że zmniejszona dawka też jest w porządku (tak mniej więcej 70g). Wszystko zależy od wielkości wanny, jaką macie. Ja sypię zawsze "na oko" i gdy woda ma już odpowiedni kolor, to taką ilość uznaję za właściwą. :)

Podsumowując: działanie pudru z kozim mlekiem pokochałam miłością wielką (nie zauważyłam również, żeby wywołał u mnie jakiekolwiek podrażnienia czy alergie), natomiast nie polubiłam się z jego formą. Nie zamierzam jednak kończyć mojej znajomości z firmą Hagi, która bardzo mnie zaciekawiła – następnym razem wybiorę po prostu zwykłą sól do kąpieli. :)

Dodatkowe dane od producenta:

INCI: Sodium Bicarbonate, Goat Milk Powder, Citric Acid, Solanum Tuberosum (Potato) Starch , Manihot Esculenta (Tapioca) Root Starch, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Prunus Dulcis (Almond) Oil, Parfum
Przeciwwskazania: Nie stosować w przypadku alergii na którykolwiek ze składników. 

piątek, 14 kwietnia 2017

Denko #2

Denko #2

Od ostatniego denka uzbierało mi się trochę zużytych produktów, zatem zapraszam do czytania i dzielenia się swoimi doświadczeniami z opisanymi przeze mnie kosmetykami! Dla przypomnienia:

Moja cera: Mieszana, wrażliwa, odwodniona.
Moja skóra: Sucha, z tendencją do alergii.
Moje włosy: Cienkie, ale gęste (a przez to ciężkie), przetłuszczające się u nasady.  

PRODUKTY DO WŁOSÓW



Tym razem są to dwa produkty. Pierwszy to suchy szampon firmy L’Biotica - Proffesional Therapy – kupiłam go zupełnym przypadkiem w Superpharm. Do kasy początkowo podeszłam z innym produktem (był to szampon Batiste – mimo, że nie jestem do końca z nich zadowolona, to nadal je kupuję – sama nie wiem czemu :)), ale na promocji "przykasowej" był właśnie kosmetyk od L’Biotica. Pan sprzedawca bardzo go zachwalał (choć nie krył się z tym, że mieli akurat konkurs sprzedażowy :)), pomyślałam, że może spróbuję czegoś nowego. Nie miałam jeszcze nic od tej marki, a z racji tego, że nadal szukam idealnego suchego szamponu, to czemu by nie skorzystać i to jeszcze w cenie promocyjnej? I jak na razie, jest to mój ulubiony produkt tego typu! Bardzo przyjemnie pachnie, nie przyklapywał moich włosów tak jak Batiste, więc czasem pozwalałam sobie na to, by nie związywać ich w ciasnego kucyka, tylko zostawić rozpuszczone. No i jest to dość duże opakowanie (200ml), więc starcza na długo. Przebił nawet moją ulubioną dotąd Schaumę (która ma dużo zalet, ale i jedną, poważną wadę - smrodliwą, chemiczną woń). Drugi natomiast produkt to odżywka od Johna Friedy, Sheer Blonde, przeznaczona – jak nazwa wskazuje – dla blondynek. I produkt ten to kompletna tragedia… Począwszy od samego kosmetyku, który nic nie robi poza tym, że ładnie pachnie, poprzez opakowanie, z którego nie idzie wydobyć całego produktu (jeszcze trochę go zostało w tubce, ale nie da się tego wycisnąć – możecie zobaczyć na zdjęciu, jak bardzo ją powyginałam, próbując to zrobić!), kończąc na cenie kompletnie nieadekwatnej do jakości (za 250ml sklepy życzą sobie ok. 30zł). Ja ten produkt nabyłam podczas rossmannowej promocji 1+1, ale to był właśnie ten produkt, który kupiłam za jego właściwą cenę i do niego dobrałam tańszy kosmetyk. W moim przypadku była to strata pieniędzy, dajcie znać, czy miałyście lepsze doświadczenia!

 PRODUKTY DO TWARZY/CIAŁA/RĄK


Płyn micelarny 3w1 do wrażliwej skóry od Garniera to moje ogromne odkrycie. Długo się przed nim wzbraniałam mając w pamięci bardzo kiepskie doświadczenia sprzed kliku lat z tą właśnie firmą (ten, kto mając skórę skłonną do podrażnień i alergii nakładał ich produkty, ten powinien wiedzieć o czym mówię ;)). Ale widząc coraz więcej dobrych opinii o tym micelu oraz sprawdziwszy skład, postanowiłam go kupić i jak na razie jest to mój ulubiony płyn! Nie powoduje podrażnień, kompletnie nie ma zapachu, a cena jak za 400ml (!) produktu, ok. 18zł, nie obciąża za bardzo budżetu, bo kosmetyk starcza naprawdę na długo. Obecnie nabyłam kolejne opakowanie, a muszę coś naprawdę pokochać, by nie wybrać na zakupach innego kosmetyku danego typu. Natomiast dwufazowy płyn do demakijażu od Bielendy (wersja do oczu wrażliwych) to bardziej bubel, niż coś wartego polecenia. Nie jest to najgorszy w świecie kosmetyk, bo faktycznie nie wywoływał podrażnień, ale nie domywał do końca makijażu (nawet tego niewodoodpornego). Ledwo go zmęczyłam, na pewno już więcej go nie kupię, bo zwyczajnie nie spełnia swojego głównego zadania. Za to bardzo mogę polecić następny produkt, krem do rąk od Sephory. Kiedyś miałam wersję Lilac, tym razem skusiłam się na Lagoon. Miły w użytkowaniu kosmetyk, który odpowiednio nawilża dłonie, pięknie pachnie i ma cudowne, minimalistyczne opakowanie (teraz Sephora lekko zmodyfikowała szatę graficzną, ale nadal jest ekstra :)). Jedyny minus to cena (niecałe 20zł), ale raz na jakiś czas warto sobie zrobić trochę przyjemności w formie tego kremu. Równie wartym wypróbowania kosmetykiem jest pomadka pielęgnacyjna od AA – Hydro Intense. Początkowo polowałam na pomadkę od Isany (mocno regenerująca, biało-czerwone opakowanie, jak tylko ją zobaczycie, to bierzcie w ciemno!), ale wszystko się wyprzedało, a ja potrzebowałam podobnego produktu tak naprawdę „na już”. Słowo „intense” mnie przekonało – nie jest to tak mocne działanie, jak w przypadku Isany, ale moje usta polubiły pomadkę od AA prawie w tym samym stopniu, a są naprawdę wymagające w kwestii pielęgnacji.


Zużyłam też kilka maseczek w płachcie. Najlepsza z tych zużytych to maska różana od Skin79, miałam ją już drugi raz i to po jej użyciu moja twarz wygląda na najbardziej promienną i odprężoną. Dobrze spisały się również maski z ekstraktem z drzewa herbacianego od Holika Holika oraz Missha, maska cytrynowa firmy Missha oraz aloesowa Holika Holika były przeciętne (cera była ładna, ale bez większego zachwytu), natomiast Baby Pet Magic Mask Sheet w wersji rozjaśniającej z foką była tragiczna – dość szybko pojawiło mi się uczulenie na twarzy. Po zdjęciu maseczki (od razu po tym, jak poczułam pieczenie) moim oczom ukazały się czerwone plamy... Tę jedną zdecydowanie odradzam osobom z wrażliwą cerą.


 PRODUKTY DO KĄPIELI/POD PRYSZNIC


W tej kategorii też mam na dzisiaj niewiele rzeczy, ale za to dwie całkiem fajne. :) Najlepsza z całej trójki jest sól do kąpieli Biolove – mój wybór padł na tę o zapachu zielonej herbaty. Co prawda po wsypaniu do wody pachnie bardziej… trawiasto i po prostu orzeźwiająco, niż herbacianie, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało, bo to też była ciekawa woń. Produktu mamy tutaj 450g, więc nie za mało, nie za dużo (choć ja bym mogła mieć całe wiaderka z solami :)), a koszt takiego kosmetyku to ok. 16zł. Marka dostępna jest tylko w sklepach Kontigo, ale teraz, gdy mają już sklep internetowy, nie jest problemem zakupienie ich produktów. Drugi interesujący kosmetyk to również sól do kąpieli, ale tym razem jest to jednorazowa szaszetka od Isany. „Czas marzeń”, bo tak się ona nazywa, ma dodatek olejku lawendowego, zatem jest to idealny produkt na wieczór. Wystarczy wsypać zawartość saszetki pod strumień wody i cieszyć się relaksem. Warto pamiętać, że lawenda ma właściwości uspokajające i wyciszające, więc taka kąpiel tuż przed snem może pomóc w szybszym zasypianiu. Bardzo fajna rzecz, żałuję, że nie można kupić większego opakowania. Ostatni produkt z tej kategorii to żel pod prysznic od firmy Kneipp „Nawilżająca Świeżość – Aloe Vera”. Zawartość aloesu oraz masła shea ma gwarantować odpowiedni poziom nawilżenia skóry, ale czy zauważyłam jakieś większe różnice po zastosowaniu tego produktu, to bym nie powiedziała. Producent zapewnia też, że żel nadaje się do skóry wrażliwej, ale moja skóra nie do końca go pokochała, bo potrafiłam mieć po umyciu się tym produktem czerwone plamki na ciele. Także to mój ostatni raz z tym kosmetykiem i chyba tą marką, bo wcześniej używając płynu do kąpieli moja skóra reagowała podobnie. 
 

PRODUKTY DO MAKIJAŻU/ZAPACHY



Kategoria ta pojawia się pierwszy raz, ale jeśli chodzi o kolorówkę i perfumy, to zużywam je bardzo powoli, więc nie będzie chyba za często się pojawiać. ;) Niemniej jednak, dzisiaj przychodzę z kilkoma produktami! Eyeliner od theBalm to najlepszy eyeliner, jakiego używałam! Jest przede wszystkim czarny (intensywnie czarny!), nie ściera się i nie tworzy "dziur" w makijażu (niestety takie rewelacje serwuje mi chwalony często pisak od Clinique :( ) i łatwo namalować nim kreskę zarówno grubszą, jak i cieńszą. Na pewno do niego wrócę. Dobrych rzeczy nie mogę natomiast powiedzieć o tuszu do rzęs od Artdeco - All In One Mascara. Moje rzęsy są z natury długie i ciemne (z jasnymi końcami) więc nie oceniam efektu wydłużenia (bo i tak zawsze mogę go zaobserwować), ale tusz ten potrafi skleić włoski, nie pogrubia za bardzo i generalnie niewiele robi. Owszem, widać, że cokolwiek się nałożyło, ale taki efekt to mogę uzyskać zwykłym drogeryjnym tuszem, a nie produktem sporo droższym. Generalnie muszę przyznać, że najlepiej sprawdzają się u mnie te tańsze tusze w okolicach 30zł, droższe to tylko strata pieniędzy. U kogoś, kto ma rzadsze i jaśniejsze rzęsy, może zrobi więcej. :) Zaznaczę jeszcze, że dość szybko wysechł - ale może po prostu w sklepie ktoś go wcześniej otworzył... No i na koniec woda toaletowa od Elie Saab, prezent ode mnie dla mnie z okazji świąt sprzed jakichś 2 lat (nawet nakrętka zdążyła zmienić swój kolor. :)) Elie to mój ukochany projektant (polecam sprawdzić jego sukienki, poniżej wrzucę Wam poglądowe zdjęcia, lubię sobie czasem popatrzeć na te cudowne kreacje :)), dlatego zapragnęłam kupić jakiś zapach z jego kolekcji. Trafiłam akurat na poświąteczną promocję zestawów w Douglasie i udało mi się dostać flakon o dużej pojemności plus małą, podróżną wersję. Wybór padł na L’eau Couture – zapach trudny do opisania, nadający się zarówno na dzień, jak i na wieczór. Nutę głowy stanowi zielony migdał, nutą serca jest kwiat pomarańczy, a nutą bazy jest wanilia – czyli trochę słodyczy, trochę świeżości. Jeśli lubicie niestandardowe zapachy, to koniecznie musicie sprawdzić właśnie ten! Na mojej skórze utrzymywał się dość długo. :) A poniżej obiecane kreacje:





Kocham!

I to by było na tyle z dzisiejszego denka, dajcie znać, który kosmetyk Was najbardziej zainteresował, a który same miałyście okazję wypróbować.
Copyright © 2016 Kosmetyczne Królestwo , Blogger