niedziela, 28 stycznia 2018

Postanowienie noworoczne

Postanowienie noworoczne

Zazwyczaj nie robię sobie żadnych większych postanowień noworocznych (jestem okropna w ich dotrzymywaniu ;)), ale rok 2018 przyniósł mi ich kilka – poczułam po prostu wewnętrzną potrzebę wprowadzenia paru zmian. Może to widmo trzydziestki, która mnie czeka we wrześniu, może w końcu uznałam, że pora na porządki zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Ale dzisiaj nie będzie o niczym poważnym, a o drobnej zmianie, którą po prostu musiałam się zająć, bo mnie już brała przysłowiowa cholera i sama nad sobą troszkę się załamałam. :) A cóż takiego sobie postanowiłam? Ano zdecydowałam, że w tym roku przyszedł czas na kosmetyczne porządki. Więcej kupuję, niż zużywam, musiałam pojechać do Ikei po większe pudło na przechowywanie moich zapasów, bo w tym mniejszym przestawały się mieścić. A to targi, a to nowa promka (pozdrawiam Kontigo i ich -40% i tym podobne ;)), a to nowość, którą bardzo chcę przetestować. Zaczęło mi się to po prostu wymykać spod kontroli, nie mówiąc już o finansach, które topniały z każdym następnym zamówieniem. Jeśli dodać do tego produkty, które mnie uczuliły i podrażniły (jakaś połowa z tego, co kupiłam), to dochodziły kolejne wydatki, bo musiałam kupić zamiennik. Dlatego też w tym roku wyznaczyłam sobie kilka zasad zakupowych:

1. Wszystkie produkty, jakie mam w zapasach, spisałam sobie w kalendarzu. Podzieliłam je na kategorie (pielęgnacja twarzy, pielęgnacja ciała itp.). Po wyjęciu z pudełka ostatniego kosmetyku z danej kategorii i podkategorii (czyli np. w przypadku pielęgnacji twarzy, podkategorią będą toniki/hydrolaty), wykreślam go z listy i daję sobie prawo do kupienia jednego, nowego kosmetyku właśnie z tej podkategorii.

2. Nie kupuję czegoś, co do czego mam wątpliwości. Dany skład brzmi niepokojąco, jakby kosmetyk miał mi podrażnić skórę? Szukam dalej!

3. Jeśli nie mam produktu z danej kategorii/podkategorii w zapasach, bo wcześniej takich nie używałam, a uznaję, że by mi się przydał, to go kupuję.

4. Nie daję się zwariować i pozwalam sobie na małe (podkreślam: małe! :)) odstępstwa.


Mamy koniec stycznia, więc to idealny moment na podsumowanie pierwszego miesiąca z danym postanowieniem. Jak mi poszło? Uważam, że całkiem dobrze! Nie kupiłam nic z pielęgnacji poza dwoma maseczkami do twarzy Marion (już od dawna chciałam je wypróbować, zwłaszcza wersję warzywną, ale nigdzie nie mogłam ich znaleźć – aż trafiłam na nie w Biedronce). Poza tym zainwestowałam w trzy produkty do makijażu – pomadę do brwi (nie miałam w odpowiednim odcieniu, wcześniej kupiłam za ciemną i nie używałam), pomadkę nude z Sephory (też nie miałam żadnej, a bardzo chciałam :)) i eyeliner z Clinique (zdecydowałam się na niego, bo mój eyeliner z The Balm – ukochany! – przy drugim opakowaniu zaczął podrażniać mi oczy i przez to męczyłam się z łzawieniem, a Clinique jest ok). Nie skorzystałam z żadnej promocji (a było ich sporo!), chociaż bardzo kusiły – zdarzało się nawet, że nawrzucałam produktów do koszyka, a potem szybko zamykałam przeglądarkę, by tylko nie kliknąć „realizuj zamówienie”... :D

Jak na razie powolutku zużywam zapasy i widzę, że znikają, co mnie bardzo cieszy. Chcę z ilości zejść w jakość, robić bardziej przemyślane zakupy, a nie takie pod wpływem chwili i promocji. Wtedy wszystko ma dla mnie trochę jakby większą wartość. :)

A jak u Was z zakupami kosmetycznymi? Korzystacie z szalonych promocji, dajecie się ponieść, czy zawsze dokładnie macie to przemyślane i w łazience ląduje ilość minimalna? Dajcie znać, bo jestem bardzo ciekawa!

sobota, 20 stycznia 2018

Nikiel w kosmetykach - kilka rad na początek

Nikiel w kosmetykach - kilka rad na początek

 
Źródło zdjęcia: http://www.thesleuthjournal.com/health-dangers-nickel/

Kiedy jeszcze do niedawna ktoś wspominał mi o alergii na nikiel, przed moimi oczami ukazywały się rzeczy, które przychodzą do głowy pewnie większości z Was – biżuteria z sieciówek, klamry od pasków i tym podobne. Ale okazuje się, że nikiel potrafi być dla osób na niego uczulonych jeszcze większą zmorą – metal ten można znaleźć również w żywności, a także... w kosmetykach. Sama do tej pory nie posiadałam aż takiej wiedzy, ale okazało się, moja bliska koleżanka musiała dość mocno zaktualizować informacje na temat tej właśnie przypadłości, która ją spotkała. Obydwie wiedziałyśmy, że jest uczulona na ten pierwiastek, ale od dłuższego czasu męczyły ją dodatkowe dolegliwości, które musiała skonsultować z lekarzem. Na potrzeby tej notki odpowiedziała mi na kilka pytań, które mogą być pomocne w diagnozowaniu tej właśnie alergii (od razu też zaznaczę, że wszystkie marki/sklepy, które padną w rozmowie i wpisie nie są żadną sponsorowaną współpracą – jest to jedynie wynik naszego researchu, który poczyniłyśmy zanim wpadłam na pomysł, aby zrobić o tym notkę. :)). Zapraszam do lektury!

Ja: Jak dowiedziałaś się, że masz alergię na nikiel? Co Cię zaniepokoiło, że postanowiłaś to sprawdzić?

Ela: Od dziecka zauważyłam, że źle reaguję na tzw "tanią" biżuterię, różnego rodzaju metale, jak klamry od paska, czy inne metalowe elementy ubrania i przedmioty przylegające bezpośrednio do skóry. Najpierw pojawiało się swędzenie i drobne zaczerwienienie, a im dłużej dany przedmiot przylegał do ciała, tym to zaczerwienienie stawało się większe i mocniejsze, następnie w tym miejscu pojawiały się krostki, a bywało i tak, że robiły się rany z których sączyła się ropa i krew. Drogą obserwacji i eliminacji, sama doszłam do tego, że mam alergię na nikiel i unikałam wszelkich przedmiotów metalowych które przylegały do skóry a które mogły zawierać nikiel. Bezpieczne były dla mnie metale szlachetne, w tym srebro. Jednak, sama alergia kontaktowa nie skłoniła mnie do zrobienia badań. Od dwóch lat cierpię na przewlekłe zapalenie spojówek (w tym łzawienie, ropienie i swędzenie oczu), zapalenie migdałków, przesuszoną błonę śluzową, suchy, łaskoczący kaszel nieznanego pochodzenia. W pierwszym momencie byłam pewna, że nabyłam alergię pyłkową, gdyż objawy nasilały mi się w okresie od wiosny do jesieni (ale mimo wszystko trwały cały rok), więc postanowiłam iść do alergologa. Lekarz zlecił mi testy skórne, na panel wziewny. Niestety nic nie wyszło. Następnie zostałam skierowana na badanie krwi, IgE - również panel wziewny. Tutaj znowu nic nie wyszło. Po raz kolejny zostałam skierowana na testy, tym razem testy płatkowe - panel kontaktowy. I tu potwierdziło się moje podejrzenie. Bardzo silna reakcja alergiczna na nikiel. Wyszedł mi również chrom. Zastanawiałam się, co ma wspólnego tania biżuteria do zapalenia spojówek, ale lekarz wyjaśnił mi, że nikiel to nie tylko tania biżuteria czy klamra od paska. To również wszystkie metalowe przedmioty, których na co dzień używamy jak klucze, klamki, sztućce, poręcz schodów czy poręcz w tramwaju, wózek zakupowy w markecie, obudowa laptopa, garnki oraz wiele innych przedmiotów. Ale to nie wszystko. Nikiel również znajduje się w jedzeniu. A zwłaszcza w pomidorach, sałatach, czy wiśniach (oraz wielu innych). Jedząc np. spaghetti metalowym widelcem, z pomidorów ugotowanych w metalowym garnku, dostarczam do organizmu bardzo wysokie stężenie niklu, co może wywoływać objawy wewnętrzne jak właśnie zapalenie spojówek itd. I niestety nikiel znajduje się też w kosmetykach.

Na górze, troszkę na lewo od środka, widać ślad po testach płatkowych Eli.
                             
Ja: Używasz obecnie kosmetyków bez niklu, prawda?

Ela: Tak, obecnie staram się wykluczać kosmetyki zawierające nikiel, ale znalezienie takowych jest bardzo trudne.

Ja: Na czym polega ta trudność?

Ela: Trudność polega na tym, że żaden producent nie podaje w składzie zawartości niklu w kosmetyku. Udało mi się znaleźć informację, że tlenki żelaza w dużym stopniu MOGĄ zawierać nikiel (ale nie muszą, lub też mogą zawierać niskie jego stężenie). Więc, jeśli widzę, że kosmetyk zawiera w składzie nazwę IRON OXYDES lub numer któregoś z tlenków np. CI 77491, wtedy po prostu nie kupuję takiego kosmetyku.

Ja: Znalezienie jakiego kosmetyku sprawiło/nadal sprawia Ci najwięcej problemów?

Ela: Zdecydowanie czarny eyeliner. Udało mi się dotrzeć do kosmetyku, który podobno jest w kolorze intensywnej czerni i nie zawiera niklu - nie jest to co prawda eyeliner, ale może go zastępować.

Ja: Zdradzisz, co to za cudo?

Ela: Jeszcze go nie testowałam, ale myślę, że go kupię i sprawdzę jak się sprawuje. Chodzi o Arabski Kohl. Producent gwarantuje, że produkt nie zawiera szkodliwych metali, w tym także ołowiu. Godna polecenia jest też marka PuroBIO, która w swoim asortymencie posiada również kosmetyki przebadane pod kątem obecności niklu. Można je kupić bezpośrednio na stronie PuroBIO lub np. w sklepie internetowym BioKING (bardzo polecam), gdzie jest wszystko jasno i czytelnie opisane. Np. szminka klasyczna półmatowa PuroBIO (http://www.bioking.com.pl/makijaz/2273-szminka-klasyczna-polmatowa-purobio.html) – w opisie znajdziemy dokładny skład oraz certyfikat, że kosmetyk nie zawiera niklu.

Ja: Czy mogłabyś jeszcze wskazać jakieś produkty, może coś z pielęgnacji? 

Ela: Co prawda temat alergenu w kosmetykach jest nowością w moim życiu, ale na chwilę obecną śmiało mogę polecić żele pod prysznic marki YOPE (dobre, naturalne składy i piękne zapachy) oraz balsam do ciała VIANEK. Odpowiednia pielęgnacja jest bardzo ważna, bo jeśli używam kremu, który zawiera tlenki żelaza (w tym nikiel) i wcieram to w swoją twarz, czyli wcieram alergen w twarz, to może powodować reakcję alergiczną w postaci wyprysków.

~~~


A jak w ogóle rozpoznać kosmetyki bez zawartości/z niską zawartością niklu?

1. Kupując produkty przez internet możemy spróbować szukać poniższego symbolu:



Jak podaje strona www.verdissimi.com:

„Według naukowej kazuistyki w produktach kosmetycznych progiem, poniżej którego nie powinno być reakcji alergicznej jest 1 ppm, czyli jedna część na milion lub 0,000001. W praktyce nie ma kosmetyków całkowicie wolnych od niklu a napis „Nickel free” jest często z *gwiazdką, która następnie ukazuje zawartość niklu poniżej, którego występuje. Aby dodatkowo zagwarantować klientom, którzy są uczuleni lub wrażliwi na nikiel, WSZYSTKIE PARTIE KOSMETYKÓW z tym logo przechodzą testy na obecność niklu wykonywane przez zewnętrzne laboratorium. Badanie potwierdza, że jego obecność w danym produkcie jest poniżej wskazanego progu.”.

Jak naprawdę jest – ciężko samodzielnie oszacować, ale idąc tym tropem warto na pewno szukać kosmetyków z powyższym oznaczeniem. Znalazłam sklep, w którym jest dostępna cała lista kosmetyków przetestowana pod kątem zawartości niklu: https://www.ecco-verde.pl/tematy/przetestowane-na-zawartosci-niklu.

2. Na pewno warto pisać do producentów i prosić o dokładną informację co do zawartości niklu w konkretnym kosmetyku. Oczywiście to wydłuży cały proces zakupowy, ale najważniejsze jest mieć pewność, że sobie nie zaszkodzicie.

3. Ostrożnie też powinno się podchodzić do kosmetyków mogących zawierać następujące pigmenty*:

  • Czarny (Cl 77499 - Tlenek żelaza(II), magnetyt; Black Iron Oxide, Ferrosoferric Oxide, Ferrous-Ferric Oxide, Magnetite, Pigment Black 11);
  • Czerwono-brązowy (Cl 77491 – Tlenek Żelaza; Red Iron Oxide, Ferric Oxide, Diiron Trioxide);
  • Żółty, żółto-brązowy (Cl 77492 – Wodorotlenek Żelaza, Żółcień żelazowa; Iron Oxide Yellow), C.I. Pigment Brown 7, Hydrated Ferric Oxide, Iron Hydroxide Oxide, Natural Iron Oxide, Pigment Yellow 42, Pigment Yellow 43, E172).

A co wtedy, kiedy mimo zachowanej ostrożności jednak wystąpi reakcja alergiczna? Przede wszystkim - należy odstawić dany kosmetyk. Dobrze jest zażyć wapno oraz posmarować zmianę czymś, co nieco ukoi skórę. Ja na alergie wywołane innymi składnikami używam żelu aloesowego, ale można też skoczyć do apteki po odpowiednią maść, jeśli nie możecie albo nie chcecie korzystać z aloesu.

Oczywiście informacje, które zawarłam we wpisie, to tylko kropla w morzu i dość podstawowa wiedza, ale od czegoś trzeba zacząć! Mam nadzieję, że komuś z podobnym problemem co Ela udało się znaleźć pomocne wskazówki. :) Bardzo dziękuję też samej Eli, która zechciała się podzielić swoją wiedzą! (Ela: Ja również dziękuję!).

*informacje o pigmentach zaczerpnięte z www.wizaz.pl oraz http://www.kosmopedia.org/.

sobota, 6 stycznia 2018

Hity 2017

Hity 2017

Nowy Rok, czas podsumowań – także tych kosmetycznych. Zastanawiałam się, czy byłabym w stanie wskazać produkty, które w 2017 roku kompletnie zawładnęły moją pielęgnacją. Ale wiecie, tak w 100%, że od razu po skończeniu jednego opakowania mam w gotowości drugie. Że małe są szanse na to, żebym dany kosmetyk zamieniła na inny - taki mój mały, prywatny must have w każdym sezonie. Prześledziłam moje zakupy, przepatrzyłam produkty stojące w łazience i zachomikowane w specjalnym pudle na „zapasy”. ;) Udało mi się wytypować trzy produkty, do których ciągle wracam i bez których ciężko jest mi wyobrazić sobie dzień. Finalnie są to dwa kosmetyki właśnie z pielęgnacji, ale też trafił się jeden produkt makijażowy. :) Zapraszam do czytania!


Żel aloesowy Holika Holika

Nie wiem, jak ja mogłam bez niego żyć. I powiem Wam, że nie chodzi mi tutaj o jego właściwości typowo kosmetyczne, czyli np. używanie go zamiast kremu, na włosy itp., ale o pomoc w podrażnieniach i alergii. Jak tylko zastosowałam kosmetyk, który podrażnił mi skórę do czerwoności (niestety, nadal często zapominam zrobić sobie próbę uczuleniową, co w moim przypadku jest skrajną głupotą :D), to jedynie zestaw woda + aloes był w stanie to ukoić. Każdy wrażliwiec choć raz na pewno „popalił” sobie twarz i wie, jak okropnie potrafi piec wtedy skóra… Żel okazywał się być cudownym ratunkiem. Ale pomógł mi też na inny problem, z którym męczę się już dłuższy czas. Jestem alergikiem, uczulają mnie nie tylko alergeny wziewne – mam tzw. alergię kontaktową i skłonność do pokrzywek alergicznych. Mimo badań, które do tej pory zrobiłam, nikt mi nie powiedział z czego tak do końca one się biorą, po prostu „są”. Nie mniej, jeśli pojawi mi się taka pokrzywka, to na skórze od razu pojawia się swędzący placek. Kiedyś postanowiłam wykorzystać żel aloesowy, bo skoro działa na podrażnienia, to może i na to zadziała? I to był strzał w dziesiątkę! Pokrzywka po posmarowaniu przestaje tak mocno dawać o sobie znać, powoli się wycisza i znika szybciej, niż jakbym żelu nie nałożyła. Uwierzcie mi – to nieopisana ulga! Produkt ten cudownie też sprawdził się latem, gdy do domu wleciało mi kilka komarów. Po ukąszeniu posmarowałam czerwone punkty i po kilkunastu sekundach (!) swędzenie ustąpiło, a rano obudziłam się z niemal niewidocznym śladem. Ostatnio też dałam jedno opakowanie babci mojego chłopaka, która musi przyjmować zastrzyki, które niestety powodują skórne dolegliwości alergiczne. Zastrzyki te są dość ważne, więc nie mogła ich przerwać, ale aloes przyniósł jej znaczną ulgę. Jak widzicie – jest to kosmetyk tak wszechstronny, że sprawdzi się chyba u każdego (może poza osobami mającymi alergię na aloes – musicie z tym uważać). Wielkie opakowanie mam w łazience, małe noszę ze sobą – i tak będzie już chyba zawsze!

Lekki krem brzozowy Sylveco

Kolejny cudotwórca. 99% kremów do twarzy, jakie stosowałam, potrafiło mnie nieźle pozapychać. Co jakiś zaczynałam, to musiałam go odstawić. Miałam okres, kiedy używałam żelu aloesowego zmieszanego z olejem z pestek malin, ale na dłuższą metę się to nie sprawdziło. Wtedy też, dość już zrezgynowana, przypomniałam sobie, że kiedyś używałam tego kremu z Sylveco. Przez dłuższy czas był ok, ale jakoś pod koniec opakowania przestał mi służyć i szukałam dalej kremu idealnego. Teraz, jak tak myślę, wydaje mi się, że po prostu krem mógł się zwyczajnie popsuć – koniec opakowania przypadał mniej więcej na koniec terminu ważności (6 miesięcy od otwarcia). Dlatego zaryzykowałam i kupiłam go ponownie – i to był strzał w dziesiątkę. Krem przez swoją lekką formułę nadaje się super do mieszanej cery, nie zapycha mnie, a do tego szybko się wchłania i zostawia skórę mięciutką. Jedynym minusem, jaki mogłabym wskazać, to fakt iż przy zimniejszych dniach czuję, że przydałoby mi się coś cięższego. Ale na szczęście Sylveco ma też normalny krem brzozowy, który już zakupiłam i będę testować w najbliższym czasie. Polecam, jeśli macie podobny problem z zapychaniem porów – a nuż i u Was zdziała czary. :)

Wonder’full Mascara z olejkiem arganowym Rimmel

Tusz, do którego zawsze wracam z podkulonym ogonem. :D. Moje rzęsy nie są wymagające, to chciałabym od razu zaznaczyć. Są czarne (choć jasne na końcach), długie i w miarę gęste. To, co potrzebuję uzyskać, to lekkie pogrubienie i przyciemnienie właśnie końcówek włosków. Tusz od Rimmela mi to daje – na tyle, że nawet mój chłopak zauważa różnicę, jeśli użyję tego produktu. ;) Wiele osób narzeka na dużą szczoteczkę, jednak dla mnie jest to plus - nie muszę się za dużo namachać, żeby się umalować. :D Czasem zdarzy się, że coś tam odbije mi się na powiece, ale jak wspominałam, moje rzęsy same w sobie są długie, więc to raczej nie wina kosmetyku. Nie zauważyłam też, żeby tusz się kruszył. Jeśli nie próbowałyście, to dajcie mu szansę – to naprawdę fajny produkt w całkiem dobrej, drogeryjnej cenie, a często można go dorwać na promocjach jeszcze taniej (Rossmann, Natura). :)

Oczywiście w 2017 roku zachwyciło mnie wiele wspaniałych produktów (mogliście je oglądać choćby w serii Kosmetyk Miesiąca), ale nie trafiły tu, bo dalej testuję inne kosmetyki z danych kategorii i szukam czegoś, co wywoła we mnie to nieopisane poczucie spełnienia, że oto znalazłam trudną do zdobycia perłę, z którą nic się nie może równać. :D  A Wy macie takie perełki, których obecnie nie zamieniłybyście na nic innego? :)
Copyright © 2016 Kosmetyczne Królestwo , Blogger