piątek, 31 marca 2017

Kosmetyk miesiąca - MARZEC 2017

Kosmetyk miesiąca - MARZEC 2017

Początkowo na kosmetyk miesiąca marca 2017 wybrałam inny produkt. Jednak nie miałam innego wyjścia, jak zmienić ten wybór, bo oczarował mnie…

MALINOWY PEELING DO RĄK Z BIOLOVE!



Biolove to marka dostępna w sieci sklepów Kontigo. Wspomniany peeling to drugi produkt tej marki, jakim się zainteresowałam – wcześniej sięgnęłam po mus do ciała, ale to była straszna wtopa. Sam kosmetyk był cudowny i w dzałaniu i w doznaniach zapachowych, jednak jego wchłanianie się trwało wieki. Nie jestem fanką balsamów i tym podobnych, bo nie mam tyle cierpliwości by czekać, aż moja skóra je przyswoi, ale czymś trzeba ją nawilżać. I moim wybawieniem okazał się właśnie malinowy cudotwórca. 

Peeling przeznaczony jest do rąk, jednak postanowiłam rozszerzyć jego zastosowanie i użyłam go również do ciała. I to był strzał w dziesiątkę! Nie dość, że łatwo można pozbyć się starego naskórka, to na świeżej, wypeelingowanej skórze pozostaje lekko tłusty filtr. Jest ona miękka i przyjemna w dotyku, a – co dla mnie najważniejsze – ubranie można założyć niemal od razu! Nic się nie lepi, nie brudzi. Takiego efektu szukałam bardzo długo. Konsystencja peelingu jest dość zwarta, na pewno produkt jest bardzo wydajny.

Nie mogę nie wspomnieć o przepięknym zapachu. Na pewno kojarzycie woń malinowej Mamby – to jest właśnie taki zapach! Słodki i owocowy. Nie dość, że utrzymuje się on po kąpieli, to jeszcze następnego dnia i to nie tylko rano! Ze zdziwieniem zauważyłam, że czuję maliny nawet po południu, gdy tylko powącham skórę. Nie zdarzyło mi się to do tej pory z żadnym kosmetykiem, zapach zawsze ulatniał się przez noc i nie było po nim śladu. 

Kosmetyk ma również bardzo fajny skład, choć posiada kilka wpadek:

Sucrose – zwykły cukier trzcinowy, który nie powoduje podrażnień ani uczuleń, polecany do skóry wrażliwej;
Butyrospermum parkii butter – masło shea; zmiękcza skórę i zostawia na niej lekki film;
Cocos nucifera seed oil – olej kokosowy; działa podobnie do masła shea;
Pyrus amygdalus dulcis oil – olej ze słodkich migdałów; kolejny produkt zmiękczający i nawilżający skórę;
Rosa moschata seed oil – olej z nasion róży rdzawej, poprawia elastyczność skóry, świetnie działa również na różne przebarwienia i blizny (będę sprawdzać, mam na nodze przebarwienie po poparzeniu wrzątkiem, zobaczymy czy uda się je trochę rozjaśnić);
Tocopheryl acetate – octan tokoferylu, substancja działająca przeciwstarzeniowo; wzmacnia barierę naskórkową, przez co wpływa pozytywnie na poziom nawilżenia skóry;
Parfum – składnik zapachowy, zapewne to on jest odpowiedzialny za piękny zapach malinowej Mamby. Nie wiadomo jednak, co dokładnie kryje się pod tą nazwą, za co daję mały minusik;
Carmine – koszenila; dobrze znany składnik służący za barwnik (uwaga: produkty naturalne nie zawsze są produktami wegańskimi – pamiętajcie o tym! Choć znalazłam też informację, że koszenila jest wegańska mimo, że pochodzi z owadzich pancerzyków – musielibyście poszperać trochę głębiej i sprawdzić, jak to naprawdę z tym jest);  
Benzyl salicylate – olejek eteryczny z goździka; działa jako filtr przeciwsłoneczny, ale i po prostu jako substancja zapachowa;
Citral -  cytral, działanie zapachowe (może uczulać);
Citronellol – cytronellol, również substancja zapachowa (może uczulać);
Geraniol – j.w.;
Limonene – limonen, j.w.;
Linalool – linalol; j.w.




Jak widzicie, mamy tu głównie oleje, a na samym końcu składu są substancje zapachowe w dużej ilości.

Opakowanie kosmetyku jest poręczne, nie wyślizguje się z mokrych/wilgotnych dłoni. Szata graficzna przedstawia się dość prosto, ale pewnie to specjalny zabieg – kosmetyk od razu po spojrzeniu na niego na sklepowej półce będzie się kojarzył z nieskomplikowanym i naturalnym składem. 

 
Podsumowując, polecam się nim zainteresować mimo kilku minusików w składzie (dla mnie głównie alergeny, a dla osób wyczulonych na produkty niewegańskie - prawdopodobnie koszenila). Z tego co pamiętam, to peeling kosztuje w granicach 15-20zł, zależy czy trafimy na promocję. Jak na razie jest to najlepszy kosmetyk tego typu, mam jeszcze wersję różaną, którą wypróbuję od razu gdy skończę malinowy odpowiednik. Ciekawe, czy też zasłuży na Złotą Koronę!

sobota, 25 marca 2017

Denko #1

Denko #1
Nadszedł czas na pierwsze „zdenkowane” produkty, jakie chciałabym Wam przedstawić. Podzieliłam je na kategorie i opisałam pokrótce każdy z nich – dajcie znać, czy taka forma się Wam podoba, czy może jakoś ją zmodyfikować. :) Żeby było Wam łatwiej podjąć decyzję o zakupie produktu, wspomnę jeszcze, jakie potrzeby miały zaspokoić kosmetyki z tej notki:

Moja cera: Mieszana, wrażliwa, odwodniona.
Moja skóra: Sucha, z tendencją do alergii.
Moje włosy: Cienkie, ale gęste (a przez to ciężkie), przetłuszczające się u nasady.

PRODUKTY DO WŁOSÓW



Maska do włosów łopianowa od Babuszki Agafii to było wielkie rozczarowanie. Równie dobrze mogłabym nałożyć żel pod prysznic i byłby ten sam efekt… Włosy miałam po niej skołtunione, ledwo mogłam wsadzić w nie szczotkę. Po wysuszeniu włosów również nie odnotowałam żadnego efektu… Natomiast bardzo muszę pochwalić odżywkę Garnier Ultra Doux – Olejek z awokado i masło karite. Zawsze byłam przekonana, że nie znajdzie się odżywka, którą polubią moje kosmyki – niestety, ale odżywki zawsze były dla nich za słabe i w nadaniu miękkości pomagały mi tylko maski. A tutaj, kompletne zaskoczenie! Nawet mokre włosy mogłam bez problemu przeczesać palcami nie bojąc się, że znowu sobie ich trochę powyrywam. Jedyny minus to wydajność, ale i cena nie jest wysoka, więc baaardzo polecam wypróbować! Fajną alternatywą jest też maska od firmy Kallos, u mnie tym razem w wersji Blueberry. Jest to jedna z moich ulubionych wersji, tuż obok bananowej. Jednak nie ma co się spodziewać pięknego zapachu jagód, jak mogłaby wskazywać nazwa. Tak jak bananowa w 100% pachnie bananem, tak jagodowa pachnie jakby była perfumowana… Ale działanie jest naprawdę zadowalające, cena za litr kosmetyku również. Moje włosy kochają silikony, więc kochają i Kallosa. ;) Suchy szampon Batiste o zapachu Cherry w mini wersji idealnie sprawdzi się na podróż, ale przyznaję bez bicia – jestem chyba jedną z nielicznych osób, która nie przepada za suchym szamponem z tej firmy. Wiele słyszałam o cudownym unoszeniu się włosów u nasady po jego użyciu, a moje robią wręcz przeciwnie – kładą się płasko jak najbliżej skóry i ani drgną. :D Mogę więc pochwalić to, że w ofercie jest mini wersja (nie znalazłam jeszcze takiej z innych marek), ale używam jej w ostateczności i włosy wiążę wtedy ciasno w kucyk. Szampon z linii Dr. Konopka’s dodający objętości z dodatkiem szałwii od Natura Siberica  to mój ulubiony obecnie produkt do mycia włosów! Świetnie oczyszcza i dodatkowo obłędnie pachnie (kocham ziołowe zapachy, ale wiem, że mają one też wielu przeciwników, więc lepiej sprawdźcie, czy Wam on odpowiada – jest dość intensywny). Niestety nie ma dozownika, więc trzeba uważać, by nie wylać na rękę zbyt dużej ilości produktu naraz. Gdyby nie to, to miałabym produkt idealny. :) Za to kompletnym jego przeciwieństwem jest drugi zdenkowany (ledwo!) szampon od Loreal - L'oreal Professionel Volumetry, czyli też zwiększający objętość. Początkowo było ok, tutaj też mamy bardzo ładny zapach, ale na tym koniec. Po pewnym czasie zauważyłam, że zaczęła swędzieć mnie skóra głowy oraz pojawił się łupież. Raczej nie stosuję wymiennie szamponów, więc nie było mowy o innym winowajcy… Ogromne rozczarowanie, bo to niby profesjonalna linia produktów. Cena jak za tak małą buteleczkę była wysoka, m.in. przez to spodziewałam się, że dostanę dużo „dobrego”. Niestety, było więcej szkód niż pożytku.

PRODUKTY DO TWARZY/CIAŁA/RĄK


Tutaj połączyłam kilka kategorii w jedną, gdyż produktów będzie niewiele – zaledwie trzy.
Płyn micelarny Bioderma do cery odwodnionej nie jest ani hitem, ani kitem. Ładnie oczyszczał skórę, ale słabo domywał makijaż oczu (a nie używam kosmetyków wodoodpornych, tylko normalnych). Rano często budziłam się z resztkami eyelinera i tuszu do rzęs pod oczami, a uwierzcie mi – potrafiłam trzymać nasączony płatek na oku i trzymać i trzymać. :) Z tego powodu raczej nie wrócę do tego produktu (ale za to dodam, że tonik z tej samej serii jest naprawdę przyjemny :)). Podobnie ma się sprawa z płynem micelarnym od La Roche-Posay. Szału nie ma, ja stosowałam akurat wersję mini, którą zabierałam na wyjazdy. Podobnie do tych dwóch produktów sprawdza się micek od Garniera, a kosztuje sporo mniej w przeliczeniu na ilość, za jaką płacimy. Krem do rąk koreańskiej firmy Missha Cotton White to jeden z moich ulubionych produktów do rąk. Ten konkretny dostałam w prezencie gwiazdkowym i świetnie sprawdził się zimą. Wielkość jest idealna, bo w sam raz do torebki. Niestety też z tego powodu szybko się skończył, ale na pewno wart jest każdej złotówki. <3

PRODUKTY DO KĄPIELI/POD PRYSZNIC


Chyba moja ulubiona kategoria! Na pierwszy ogień idą trzy olejki do kąpieli z firmy Green Pharmacy. Pierwszy drzewo herbaciane, drugi sandałowiec, neroli i róża, a trzeci cedr, cyprys i algi. Najbardziej przypadł mi do gustu chyba pierwszy, choć trzeciego używałam podczas choroby i świeży, leśny zapach zbawiennie działał na moje zatoki. Bardzo przyjemne produkty, choć olejki dość szybko się kończą (no dobra, ja używałam ich codziennie do wieczornej kąpieli, może to dlatego… :)). Stosowałam je bardziej jako aromaterapię, więc nie skupiałam się za mocno na działaniu pielęgnacyjnym, nie powiem więc o nim nic konkretnego. Żel pod prysznic z dodatkiem olejku od Afrodita Cosmetics o zapachu Wild Orchid (czyli po prostu kwiatowym) to moje odkrycie zeszłego roku. Jest cudowny i pod względem działania, i przyjemności z jego użytkowania. Niestety gorzej jest z dostępnością, bo obecnie w Polsce można go kupić chyba tylko przez internet (ja swój dorwałam podczas wakacji w Chorwacji w drogerii DM).
Dobry, ale nie aż tak zachwycający jak ten od Afrodita Cosmetics jest balsam pod prysznic od Kneipp – Kwiat Migdała, Jedwabna skóra. Ważne jest, że przeznaczono go do skóry wrażliwej i faktycznie tak jest – niestety wiele produktów do kąpieli potrafi wywołać u mnie uczulenie w formie pokrzywki, a ten kosmetyk tego nie zrobił. Gęsta formuła też jest na plus, jednak pod koniec bardzo ciężko było mi wydobyć z opakowania resztę pozostałego balsamu. Zapach ma słodki, lekko kwiatowy, pozostający na skórze jeszcze jakiś czas po umyciu się. Równie ładnie pachnie inny produkt Kneipp, aromatyczny płyn do kąpieli Lawenda, Wanilia, Wiesiołek. Za to tutaj muszę dać duży minus za wspomniane wcześniej działanie alergiczne. Moje pokrzywki nie są zbyt okazałe i bardzo szybko znikają, ale są dość upierdliwe i mimo, że zakochałam się w zapachu tego płynu, to nie kupię go ponownie…

Czy próbowałyście któregoś z opisanych kosmetyków? Podzielcie się opiniami, chętnie poczytam też o tych kompletnie odmiennych od moich! Każdy ma inną cerę/skórę/włosy, więc warto będzie dodać coś od siebie. :)

niedziela, 12 marca 2017

Loreal Colorista - Więc chodź, pomaluj mój świat!

Loreal Colorista - Więc chodź, pomaluj mój świat!

Kocham kolorowe włosy. Miałam już na głowie różne odcienie, czasem po całości, czasem w formie ombre albo pasemek. Nie mogłam zatem przejść obojętnie obok nowości od Loreal - Loreal Colorista.

Swoją farbę kupiłam w Rossmannie. Nie wiem jak z dostępnością w innych sklepach, ale Loreal deklaruje, że będzie ona dostępna w najlepszych drogeriach w Polsce. Myślę więc, że za jakiś czas spokojnie można zajrzeć też do Hebe czy Natury.

To, co przyciągnęło mnie do Loreal Colorista, to taka trochę nadzieja na coś nowego, jakąś innowację w dziedzinie koloryzacji włosów na odcienie niestandardowe. Od lat, co jakiś czas, sięgam po tonery La Riche, więc taka koloryzacja to nie jest dla mnie nowość. Sięgając po Coloristę liczyłam na jakąś alternatywę dla znanych mi produktów. Producent nie deklaruje długiego czasu utrzymania się koloru (szkoda), ale po cichu marzyłam chociaż o tym, że tym razem może uda się uzyskać pastelowy odcień bez silnego rozjaśniania włosów do „białości”.

Ciężko było mi się zdecydować na odcień, ponieważ do wyboru mamy całkiem sporą paletę. Możemy wybierać pomiędzy różem, czerwienią, błękitem, turkusem… Postanowiłam, że na początek wybiorę kolor, który już miałam na włosach i wiem, że wyglądam w nim dobrze – róż albo fiolet. Ostatecznie wybór padł na odcień Lilac, coś pomiędzy tymi dwoma kolorami. Jak wyszło?

Ano nie wyszło. :) A przynajmniej nie to, co miało wyjść. Nie spodziewałam się efektu wow, jednak liczyłam, że na jasnych blond włosach Colorista chwyci lepiej. Moje włosy u nasady są w kolorze ciemnego blondu (naturalny odrost), od połowy mam jasne ombre i to właśnie to ombre chciałam zafarbować. Początkowo, gdy włosy były jeszcze wilgotne, przeraziłam się bo zobaczyłam jakiś brudny kolor nie do określenia. Na szczęście po wysuszeniu włosów jest lepiej, można z całą pewnością stwierdzić, że to coś w stylu lawendy, ni to fiolet ni to róż, ale w końcu odcień Lilac taki miał być. :) Mam jednak wrażenie, że osiągnięty efekt owszem, przypomina efekt po idealnej koloryzacji tym produktem, tylko jakiś tydzień później (w dziennym świetle nie wygląda to tak źle, ale w pomieszczeniu, gdzie tego światła jest mniej, efekt jest ledwo widoczny). Producent ostrzega, że kolor nie jest zalecany brunetkom, ale nic nie pisze o zwykłym blondzie. Nie zamierzam rozjaśniać włosów do platyny, bo i tak są dość jasne, więc chyba będę musiała się pogodzić z faktem, że nie będę miała pasteli na głowie. :) W ofercie Loreal pojawił się też produkt do szybszego wypłukiwania koloru – mi chyba nie będzie potrzebny, bo za kilka dni nie będzie pewnie śladu po tym, że cokolwiek nałożyłam na włosy. :)


To, co bardzo mi się spodobało, to dwie pary rękawiczek dołączone do produktu. W ulotce jest napisane, że trzeba użyć rękawiczek zarówno do farbowania, jak i do zmywania farby (kiedyś zmyłam toner bez rękawiczek – miałam różowe paznokcie bez malowania :)). Spodziewałam się, że albo będę musiała użyć tej samej pary, albo kombinować inną (na szczęście mam zapas), ale miło się zaskoczyłam. Poza rękawiczkami dostajemy wspomnianą ulotkę z instrukcjami oraz tubkę z produktem.

Jeśli chodzi o cenę, to 29,90zł jak za takie opakowanie to trochę dużo. Farba nie jest na tyle wydajna, by jedna tubka starczyła na długie włosy (nie mówiąc już o ich gęstości), więc polecałabym kupić przynajmniej dwie. Mi wystarczyła jedna, ale tylko dlatego, że robiłam kolorowe ombre (włosy u nasady mam ciemniejsze, naturalne i nie chciałam nic na nie nakładać, bo i tak nie byłoby efektu). Zatem koloryzacja to koszt ok. 60zł, przy czym kolor ma się utrzymać, zgodnie z informacją od producenta, od tygodnia do dwóch. Trochę krótko i trochę drogo, za tę cenę można kupić lepsze produkty. Nie wiem jak inne kolory z serii Colorista, ale Lilac nie wzbudził we mnie zachwytu. Zdecydowanie bardziej mogę polecić tonery La Riche Directions. Pastele nadal będą wymagały mocnego rozjaśnienia włosów, ale są wydajniejsze. No i ciemne odcienie wychodzą przepięknie. #sprawdzoneinfo.


Podsumowując:

PLUSY

+ Duża gama kolorystyczna Colorista (w ogólnym spojrzeniu na produkt)
+ Dwie pary rękawiczek w zestawie
+ Sposób aplikacji (nie potrzebujemy dodatkowego pojemnika, po prostu nakładamy produkt bezpośrednio z tubki na rękę, a potem na włosy)
+ Brak zapachu (dla bardziej wrażliwych osób)
+ Mnie bardzo przypadło do gustu opakowanie i szata graficzna farby. :)

MINUSY

- Wydajność w przypadku koloryzacji całych włosów...
- ... a co za tym idzie, cena!
- W przypadku odcienia Lilac trzeba bardzo mocno rozjaśnić włosy, by otrzymać w 100% efekt z opakowania.
Copyright © 2016 Kosmetyczne Królestwo , Blogger