
Początkowo na kosmetyk miesiąca marca 2017 wybrałam inny
produkt. Jednak nie miałam innego wyjścia, jak zmienić ten wybór, bo oczarował
mnie…
MALINOWY PEELING DO RĄK Z BIOLOVE!
Biolove to marka dostępna w sieci sklepów Kontigo.
Wspomniany peeling to drugi produkt tej marki, jakim się zainteresowałam –
wcześniej sięgnęłam po mus do ciała, ale to była straszna wtopa. Sam kosmetyk
był cudowny i w dzałaniu i w doznaniach zapachowych, jednak jego wchłanianie
się trwało wieki. Nie jestem fanką balsamów i tym podobnych, bo nie mam tyle
cierpliwości by czekać, aż moja skóra je przyswoi, ale czymś trzeba ją
nawilżać. I moim wybawieniem okazał się właśnie malinowy cudotwórca.
Peeling przeznaczony jest do rąk, jednak postanowiłam
rozszerzyć jego zastosowanie i użyłam go również do ciała. I to był strzał w
dziesiątkę! Nie dość, że łatwo można pozbyć się starego naskórka, to na
świeżej, wypeelingowanej skórze pozostaje lekko tłusty filtr. Jest ona miękka i
przyjemna w dotyku, a – co dla mnie najważniejsze – ubranie można założyć
niemal od razu! Nic się nie lepi, nie brudzi. Takiego efektu szukałam bardzo
długo. Konsystencja peelingu jest dość zwarta, na pewno produkt jest bardzo
wydajny.
Nie mogę nie wspomnieć o przepięknym zapachu. Na pewno
kojarzycie woń malinowej Mamby – to jest właśnie taki zapach! Słodki i owocowy.
Nie dość, że utrzymuje się on po kąpieli, to jeszcze następnego dnia i to nie
tylko rano! Ze zdziwieniem zauważyłam, że czuję maliny nawet po południu, gdy
tylko powącham skórę. Nie zdarzyło mi się to do tej pory z żadnym kosmetykiem,
zapach zawsze ulatniał się przez noc i nie było po nim śladu.
Kosmetyk ma również bardzo fajny skład, choć posiada kilka
wpadek:
Sucrose – zwykły
cukier trzcinowy, który nie powoduje podrażnień ani uczuleń, polecany do skóry
wrażliwej;
Butyrospermum
parkii butter – masło shea; zmiękcza skórę i zostawia na niej lekki film;
Cocos nucifera seed
oil – olej kokosowy; działa podobnie do masła shea;
Pyrus amygdalus
dulcis oil – olej ze słodkich migdałów; kolejny produkt zmiękczający i
nawilżający skórę;
Rosa moschata
seed oil – olej z nasion róży rdzawej, poprawia elastyczność skóry, świetnie
działa również na różne przebarwienia i blizny (będę sprawdzać, mam na nodze
przebarwienie po poparzeniu wrzątkiem, zobaczymy czy uda się je trochę
rozjaśnić);
Tocopheryl
acetate – octan tokoferylu, substancja działająca przeciwstarzeniowo; wzmacnia
barierę naskórkową, przez co wpływa pozytywnie na poziom nawilżenia skóry;
Parfum –
składnik zapachowy, zapewne to on jest odpowiedzialny za piękny zapach
malinowej Mamby. Nie wiadomo jednak, co dokładnie kryje się pod tą nazwą, za co
daję mały minusik;
Carmine –
koszenila; dobrze znany składnik służący za barwnik (uwaga: produkty naturalne
nie zawsze są produktami wegańskimi – pamiętajcie o tym! Choć znalazłam też
informację, że koszenila jest wegańska mimo, że pochodzi z owadzich pancerzyków
– musielibyście poszperać trochę głębiej i sprawdzić, jak to naprawdę z tym jest);
Benzyl
salicylate – olejek eteryczny z goździka; działa jako filtr przeciwsłoneczny,
ale i po prostu jako substancja zapachowa;
Citral - cytral, działanie zapachowe (może uczulać);
Citronellol –
cytronellol, również substancja zapachowa (może uczulać);
Geraniol – j.w.;
Limonene – limonen, j.w.;
Linalool – linalol; j.w.
Jak widzicie, mamy tu głównie oleje, a na samym końcu składu
są substancje zapachowe w dużej ilości.
Opakowanie kosmetyku jest poręczne, nie wyślizguje się z
mokrych/wilgotnych dłoni. Szata graficzna przedstawia się dość prosto, ale
pewnie to specjalny zabieg – kosmetyk od razu po spojrzeniu na niego na
sklepowej półce będzie się kojarzył z nieskomplikowanym i naturalnym składem.
Podsumowując, polecam się nim zainteresować mimo kilku
minusików w składzie (dla mnie głównie alergeny, a dla osób wyczulonych na
produkty niewegańskie - prawdopodobnie koszenila). Z tego co pamiętam, to peeling kosztuje w
granicach 15-20zł, zależy czy trafimy na promocję. Jak na razie jest to
najlepszy kosmetyk tego typu, mam jeszcze wersję różaną, którą wypróbuję od
razu gdy skończę malinowy odpowiednik. Ciekawe, czy też zasłuży na Złotą Koronę!