czwartek, 27 lipca 2017

Żel pod prysznic YOPE - Kadzidłowiec i rozmaryn

Żel pod prysznic YOPE - Kadzidłowiec i rozmaryn

Pamiętam, że kiedy kupiłam swój pierwszy produkt YOPE (było to mydło kuchenne w wersji miodowej), zaskoczyła mnie jego jakość. Przyzwyczajona byłam do drogeryjnych, mało naturalnych mydeł - jednak porzuciłam je bez żalu na rzecz delikatnych środków myjących właśnie od YOPE. Równie mocno pokochałam ich kremy do rąk (herbata z miętą, coś cudownego!). Zatem kiedy dowiedziałam się, że wypuszczają serię żeli pod prysznic, zatarłam ręce w oczekiwaniu i kiedy wreszcie się doczekałam, kupiłam jeden z dostępnych rodzajów. 

Wszystkie dostępne wersje żeli (zdjęcie pochodzi ze strony www.yope.me)

Wybrałam wersję z kadzidłowcem i rozmarynem. Słyszałam wiele opinii, że nowe żele najzwyczajniej w świecie… śmierdzą. Nie do końca bym się z tym zgodziła, choć prawdą jest, że zapachy te są dość specyficzne. Kadzidłowiec na pewno pachnie bardzo ładnie, jednak trzeba mieć na uwadze, że jest to bardziej męski zapach, niż damski. Nie utrzymuje się też za długo na skórze, ledwo co się wyjdzie z kąpieli i nic już praktycznie nie czuć (dajcie znać, jak jest u Was – producent zapewnia, że zapach powinien jednak trochę na tej skórze pozostać). Wąchałam również dwie pozostałe wersje, ale nie są to kompletnie moje aromaty.

Co mamy w składzie? Jeśli chodzi o główne składniki czynne, to są to kadzidłowiec, który ma za zadanie łagodzić skórę oraz ujędrniać ją, a także ekstrakt z rozmarynu o działaniu antybakteryjnym i przeciwzapalnym. To plus neutralne pH żelu sprawia, że można go stosować nawet do wrażliwej skóry (ja mam taką i nie zanotowałam żadnych podrażnień ani alergii). Pozostałe składniki najlepiej rozpisane zostały na stronie producenta, więc nie ma sensu, żebym powielała te informacje (zwłaszcza, że YOPE odwaliło kawał dobrej roboty – same spójrzcie na tę tabelę: http://yope.me/pl/lista-skladnikow-uzywanych-w-produktach-yope :)). Dla ułatwienia, na końcu wpisu zamieszczę krótki skład INCI. :)

Konsystencja żelu jest bardzo podobna do konsystencji mydeł – jest gęsta i treściwa. Nie potrzeba dużej ilości, żeby się umyć, więc wpływa to mocno na wydajność. Osobiście stosuję żel i jako środek do mycia, i jako płyn do kąpieli, i mimo to jeszcze go nie wykończyłam. ;) Jednak czy jest on takim objawieniem, jak wspomniane mydła? Nie powiedziałabym. Żel jest naprawdę fajny i sprawdza się w swojej roli, ale nie jest to nic, czym nie zachwyciłabym się wcześniej u innych marek. Trochę przypomina mi żele z Alterry, które także są naturalne. I jedne i drugie porządnie myją, ładnie pachną i, jak wcześniej wspomniałam, nie uczuliły mnie. Więc jeśli nie widać różnicy… to same wiecie. 


Butelka jest identyczna, jak w przypadku mydeł. Brązowe opakowanie z dozownikiem nie tylko ładnie wygląda, ale i jest funkcjonalne – nie ma opcji, żeby wyślizgnęło nam się z rąk, bo nie musimy go wcale trzymać. W wersji z kadzidłowcem na etykiecie znajdziemy słodką małpkę biorącą prysznic – grafiki to jedna z rzeczy, za którą kocham markę YOPE. :) Ich produkty są nie tylko dobre, ale i po prostu ładnie „podane”.

Czy kupiłabym ponownie żel od YOPE? Nie wiem. Na pewno zastanowiłabym się nad tym ponownie, gdyby do oferty wprowadzono delikatniejsze, bardziej kobiece zapachy. Dwa pozostałe – dziurawiec i geranium – nie za bardzo mi odpowiadają. Warto byłoby poszerzyć ofertę. :)

INCI: Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoamphoacetate, Lauryl Glucoside, Sodium Chloride, Sodium Lauroyl Methyl Isethionate, Citric Acid, Sorbitan Sesquicaprylate, Parfum, Glycerin, Rosmarinus Officinalis Leaf Extract, Boswellia Carterii Resin Extract, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Linalool.

niedziela, 23 lipca 2017

Denko #4

Denko #4

Nadszedł czas na kolejne denko. Od tego miesiąca wpisy z tej kategorii będą wyglądały trochę inaczej. Chciałabym je zrobić bardziej przejrzyste i uporządkowane – będę zatem bardzo wdzięczna za informację zwrotną, czy taka forma bardziej Wam odpowiada, czy może jednak ta poprzednia była lepsza. :)

PRODUKTY DO CIAŁA


Peeling malinowy firmy Biolove – jeden z moich ulubieńców, został nawet okrzyknięty kosmetykiem miesiąca. Mój zachwyt nad tym kosmetykiem trwa nadal (mimo, że okryłam cudowną piankę peelingującą z Organique, której tak szybko nie odstawię :)). Pięknie pachnie, zostawia skórę gładką i nawilżoną. Jest wydajny – zużywałam go od marca (peeling robię raz w tygodniu plus czasem dodatkowo przed depilacją nóg) do czerwca. 

Czy kupiłabym ponownie: TAK

Żel pod prysznic/płyn do kąpieli I Love… Lemon Meringue – ten produkt można wykorzystać na dwa sposoby. Osobiście bardziej wolę go jako płyn do kąpieli i tak właśnie go zużyłam, okazyjnie stosując go zamiast żelu. Ma wprost przepiękny zapach ciasta cytrynowego (takie moje pierwsze skojarzenie :)), nie jest to w żadnym wypadku taka świeża, soczysta cytryna. Jako żel nie do końca mi podpasował, miałam poczucie nie do końca umytej skóry, jakby jakaś warstewka nadal mi na niej została, ale w formie płynu sprawdził się dość fajnie. Myślę jednak, że to za mało, bym chciała do niego często wracać – spodziewałam się czegoś lepszego.

Czy kupiłabym ponownie: Raczej NIE

Żel pod prysznic Nasiona Chia BIO & Biała Herbata BIO od Alterry – super kosmetyk za niską cenę. Pozostawia skórę odświeżoną i oczyszczoną, pachnie bardzo przyjemnie i naturalnie. Wiem, żee są osoby, które zwracają uwagę na to, czy kosmetyk jest wegański – to dodam, że ten właśnie taki jest. 

Czy kupiłabym ponownie: Zdecydowanie TAK


PRODUKTY DO KĄPIELI


Sól do kąpieli BE BEAUTY Kaszmir – moja ulubiona z całej trójki! Szybko się rozpuszcza, barwi wodę na różowo i pachnie cudownie kwiatowo. Dodatkowo, jest niedroga i łatwo dostępna (BE BEAUTY to marka własna Biedronki – a tych jest wszędzie od groma :)). Po kąpieli czułam się odprężona, zgodnie z tym, jak ta sól ma działać.

Czy kupiłabym ponownie: TAK

Sól do kąpieli BE BEAUTY Lawenda – inna wersja powyższej soli. Lawenda ma specyficzny zapach i trzeba ją lubić – mi ona nie przeszkadza, zwłaszcza w produktach do kąpieli. Relaksuje, wycisza przed snem, a w tej soli intensywność zapachu jest idealna (nie za dużo, nie za mało). Bardzo fajny produkt. 

Czy kupiłabym ponownie: TAK

Sól do kąpieli Cien Mango i Makadamia – tu już zachwytów nie będzie. Kocham mango, ale nie w tej wersji… Na początku zapach bardzo mi się spodobał. Jednak z kolejnymi minutami kąpieli coraz bardziej mnie drażnił, był bardzo chemiczny, męczący. Sól ma odprężać, ale było wręcz przeciwnie. Zużyłam ją trochę na siłę, jeszcze się łudziłam, że może mi podpasuje, ale tak się nie stało.

Czy kupiłabym ponownie: NIE


PRODUKTY DO RĄK


Mydło w płynie YOPE Wanilia i cynamon – przyznam, że tę wersję mydła YOPE kupiłam z lekką obawą. Tak jak uwielbiam zapach wanilii, tak w przypadku mydła do rąk miałam wątpliwości. Słodki zapach zamiast czegoś odświeżającego mógł się nie sprawdzić, ale postanowiłam wypróbować wszystkie wersje tych mydeł, więc i tę. I niepotrzebnie się obawiałam! Wanilia pachniała bardzo subtelnie, nienachalnie, a cynamonu… nie czułam wcale. Działanie produktu jak zwykle bez zarzutu, kocham mydła YOPE miłością nieprzerwaną. :)

Czy kupiłabym ponownie: TAK

Antybakteryjny żel do rąk Carex Sensitive – żel tego typu ma stałe miejsce w mojej torebce. Gdy nie mam możliwości umycia rąk (np. będąc na mieście), a czuję potrzebę ich oczyszczenia (np. po jeździe autobusem – same wiecie, że poręcze potrafią być wręcz obklejone brudem…), to wyciągam właśnie taki żel. Ten był bardzo wydajny, zapach jest dość delikatny, choć czasem dość mocno przebijał się zapach alkoholu. Minusem było to, że jeśli buteleczka leżała na boku, żel ściekał tak, że nie dosięgała go pompka i trzeba było trochę się natrudzić, by go wydobyć. Ale ogólnie – jestem zadowolona.

Czy kupiłabym ponownie: Raczej TAK


PRODUKTY DO TWARZY


Płyn micelarny Garnier 3w1 Skóra wrażliwa – świetny, drogeryjny produkt z dobrym składem. Już raz wspominałam o nim w denku, więc widać, że do niego wracam i jestem zadowolona. :) Oczyszcza skórę, nie podrażnia jej, nie podrażnia również oczu. 

Czy kupiłabym ponownie: TAK

Płyn micelarny Bioderma Sebium – kupiłam na próbę maleńkie opakowanie 100ml, bo wcześniejsze dwie wersje Biodermy, jakie używałam (różowa i niebieska) były fajne, ale bez szału za tę cenę. Za to wersja zielona okazała się dla mojej cery najlepsza, aż kupiłam dwa większe opakowania (warto polować na zestawy 1+1). Moja skóra jest oczyszczona, odświeżona, aż czuć jak kosmetyk „pracuje” na twarzy. Jak na razie mój faworyt w kategorii płynów micelarnych!

Czy kupiłabym ponownie: Zdecydowanie TAK

Multibiomask Total Eye Lift/Liftingujące płatki pod oczy – dwa płatki pod oczy z kolagenem morskim, kwasem hialuronowym, aktywnym tripeptydem oraz z aloesem, oczarem wirginijskim i lukrecją mają wygładzać zmarszczki, ujędrniać i nawilżać skórę, a także redukować cienie i opuchliznę pod oczami. Ogólnie czuć odprężenie oraz zwiększone napięcie skóry, która nie jest już tak zmęczona, jak przed zastosowaniem płatków, jednak jak w przypadku innych produktów tego typu, trzeba ich raczej poużywać dłużej, żeby zobaczyć wszystkie obiecane efekty. Dlatego też to pewnie nie koniec mojej przygody z tym produktem. :)

Czy kupiłabym ponownie: Raczej TAK

Efektima White Compress / Hydrożelowe płatki pod oczy rozjaśniające cienie i sińce – z tych płatków byłam chyba bardziej zadowolona, niż ze wspomnianych powyżej. Efekt utrzymywał się dłużej, ale samo działanie dość podobne.

Czy kupiłabym ponownie: TAK

Pure Source cell sheet mask Honey od firmy Missha – typowa maska w płachcie. Nie była najgorsza, ale też nie zrobiła cudów na mojej twarzy. Lekko mnie też podrażniła, więc dla mnie to podstawowy argument na nie. Missha ma o wiele lepsze maski z tej serii.

Czy kupiłabym ponownie: NIE

Hydro booster jelly mask od Bielendy -  stylizowana na maskę azjatycką maseczka w żelu. Trzeba ją rozsmarować na twarzy, co chwilę zajmuje, w ogóle pomysł z żelem u mnie średnio się sprawdził - wolę, jak mi coś zasycha na twarzy na skorupkę. Działanie ma dobre, cerę miałam rozświetloną i nawilżoną, skład też jest nie najgorszy. Ale sama forma maseczki tak mocno mi nie odpowiada, że raczej się już nie skuszę.

Czy kupiłabym ponownie: NIE

Golden Detox maska metaliczna Bielenda – złota maseczka do cery dojrzałej i wrażliwej. Początkowo byłam bardzo zadowolona. Maska działała dobrze, moja skóra wyglądała po niej bardzo fajnie, no i czułam się w niej trochę jak Kleopatra (:D). Ale podczas trzymania jej na twarzy strasznie piekły mnie oczy. Początkowo myślałam, że to moja wina, bo nałożyłam maskę zbyt blisko tej okolicy, ale potem przeczytałam opinie innych dziewczyn i wyszło na to, że po prostu ta maska tak ma. A ja nie chcę ryzykować zdrowia dla działania tego kosmetyku, bo nigdy nie wiadomo co może się stać z tak wrażliwym organem.

Czy kupiłabym ponownie: Zdecydowanie NIE


PRODUKTY DO WŁOSÓW


Szampon Make Me Bio For Oily Hair – cudo, nie szampon. :) Włosy miałam po nim lekkie, oczyszczone i mięciutkie. Pachnie troszkę ziołowo, troszkę cytrusowo – bardzo przyjemnie. Jednak ma dwa minusy. Po pierwsze, jest bardzo rzadki. Przed użyciem należy go wstrząsnąć, wtedy jest nieco bardziej zbity, ale i tak leisty. Po drugie, cena. 250ml kosztuje prawie 40zł… Nie jest to zatem produkt, do którego będę wracać często, ale na pewno jeszcze się na niego skuszę, bo działanie ma naprawdę świetne.

Czy kupiłabym ponownie: TAK

I tym oto sposobem dotrwałyście do końca denka! Czy któryś z produktów Was zainteresował? Może macie inne zdanie niż ja co do poszczególnych kosmetyków? Jestem bardzo ciekawa! :D

sobota, 22 lipca 2017

Kosmetyk miesiąca - CZERWIEC 2017

Kosmetyk miesiąca - CZERWIEC 2017

O stopy trzeba dbać cały rok, ale nie ukrywajmy – lato to szczególny okres, kiedy zwracamy na nie większą uwagę, bo wtedy częściej je odsłaniamy. Kremy, peelingi, kąpiele w solach to norma. A co powiecie na… maskę do stóp w nietypowej formie? Jeśli jesteście zainteresowane, to zapraszam do czytania, bowiem kosmetykiem miesiąca w czerwcu 2017 roku została…

MASKA DO STÓP OD SEPHORY!


Co jest w niej takiego wyjątkowego? Ano to, że jest to coś w stylu maski w płachcie, którą pewnie większość z nas stosowała na twarz. Tutaj mamy dwie skarpetki, w które wsuwamy stopy, zaklejamy i siedzimy tak 20 minut ciesząc się relaksem. Nie jest to maska złuszczająca, więc nie musimy się obawiać, że będziemy przechodzić wylinkę na stopach. ;) Co ważne, z opakowania nic się nie wylewa – w foliowej skarpecie mamy skarpetę bawełnianą (tę właściwą, z esencją).

No dobrze, a jak z działaniem?

Wersja lawendowa ma odświeżać i relaksować. I to właśnie robi! Zmęczone stopy mogą wręcz „odetchnąć”, a my razem z nimi – delikatny, ziołowy zapach produktu uspokaja i wycisza. Esencja, którą nasączone są skarpety, dodatkowo chłodzi nogi, co potęguje pozytywne odczucia (w składzie mamy mentol - obstawiam, że to jego robota :)). Po zdjęciu maski stopy są miękkie i gładkie, choć niestety nie uporała się ona z moimi wymagającymi piętami (powoli tracę nadzieję, że znajdę coś, co z nimi wygra…). Ale jest to chyba jedyny minus, jaki znalazłam. No, może poza ceną - koszt jednej pary skarpet to 15zł, ale z drugiej strony nie używa się ich codziennie, więc można na to trochę przymknąć oko. 


Opakowanie to typowa, maseczkowa saszetka, którą należy przerwać w odpowiednim miejscu. Ma to, co lubię – funkcjonalność, prostą szatę graficzną, w tym przypadku uwzględniającą trzy kolory (ten fiolet! <3) i krótką instrukcję mówiącą, jak stosować produkt (i to w wersji obrazkowej :)). W ogóle muszę przyznać, że jestem fanką opakowań produktów marki własnej Sephory!

Zamierzam jeszcze nie raz wrócić do tego produktu. Myślę też, że będę pakować przynajmniej jedną parę na wyjazdy - wiadomo, że czasem zdarzają się dni spędzone w całości na spacerowaniu i zwiedzaniu, więc moment relaksu dla stóp może być bardzo istotny. :)

PS. Skarpety są naprawdę duże, myślę, że każda stopa (a przynajmniej damska :)) się w nie zmieści. 
PS2. Podpowiem też, że maska lawendowa porównywalnie zmiękcza i relaksuje, co maska migdałowa.

niedziela, 16 lipca 2017

Maska Hot Eyes Steam

Maska Hot Eyes Steam

Maskę Hot Eyes Steam stworzoną przez firmę Ivy otrzymałam w ramach akcji ambasadorskiej na portalu www.ambasadorka-kosmetyczna.pl – bardzo się ucieszyłam, ponieważ nigdy nie miałam w swoich łapkach produktu tego typu. Zawsze chłodziłam oczy i nie pomyślałabym, że mogłabym poprawić ich delikatne okolice czymś, co daje ciepło. Zapraszam zatem do czytania – sprawdzimy razem, czy warto zainteresować się tą maską!


Temperatura maski po wyjęciu z opakowania utrzymana jest w skali temperatury pokojowej. Dopiero w kontakcie z tlenem zaczyna się nagrzewać - proces ten zachodzi powoli, więc spokojnie mamy czas na założenie maseczki, zanim osiągnie ona temperaturę właściwą (czyli około 40 stopni). Zakładanie jest bardzo proste – na uszy wsuwamy boczne części z wyciętymi dziurkami i układamy na twarzy środkową część tak, aby było nam wygodnie. Maska nie przylega idealnie, ale mi to nie przeszkadzało – mimo to czułam, jak oddziałuje na moją stopniowo ocieplaną skórę. I tak przez najbliższe 15 minut, które zleciało mi bardzo szybko. Po upływie tego czasu maskę po prostu zdejmujemy, nic nie trzeba zmywać, bo nie mamy tutaj żadnego płynu. I koniec! :) Teraz tylko krem pod oczy i gotowe!

Czy jestem zadowolona z działania Hot Eyes Steam? I co miała w ogóle robić maska? Wg producenta powinna:

- Zmniejszyć ciemny obwód wokół oczu oraz opuchliznę;
- Dać natychmiastowy relaks i regenerację okolic oczu;
- Zmniejszyć poczucie „zmęczonego wyglądu”.

A co z tej listy zrobiła? Na pewno po zdjęciu maseczki czułam, że okolice oczu są baaardzo zrelaksowane i odprężone. Zniknęło napięcie i uczucie zmęczenia (test przeprowadziłam z rana, po sobocie całej w biegu, zwieńczonej jedną margaritą w meksykańskiej knajpie ;)), więc jeśli potrzebujecie następnego dnia czuć się jeszcze bardziej świeżo, to właśnie to da Wam ten produkt. Skóra pod oczami nabrała lekkiego blasku, jednak cienie nie zniknęły (ale tego nie oczekiwałam po jednym użyciu, jestem pewna, że musiałabym używać maski regularnie, by osiągnąć zadowalający efekt). Czyli efekt wizualny przeciętny, ale samopoczucie i pełne odprężenie skóry osiągnięte. Dla mnie to wystarczające, by jeszcze raz sięgnąć po Hot Eyes Steam. :)


Bardzo spodobała mi się też szata graficzna opakowania. Słodka, dziewczęca, przywodząca na myśl weekendowe girl's party z malowaniem paznokci i pielęgnacją. :D Tak samo kolorystyka maski, jaśniutki fiolet w groszki wygląda przeuroczo. Bardzo lubię produkty dopracowane pod każdym względem, w tym wizualnym. Ludzie w znacznej większości są wzrokowcami - sama tak mam, że szybciej sięgnę po produkt, który przykuje mój wzrok pasującą mi estetyką (jeśli oczywiście wybieram spośród tych, o których nic nie czytałam i podejmuję decyzję jedynie na zasadzie intuicji, a nie wiedzy o nich). Hot Eyes Steam na pewno by mnie przyciągnęła. ;)

I jak? Spróbujecie? ;)

sobota, 8 lipca 2017

Pasta Fresh&Natural vs Balsam regulujący Czarszki - porównanie

Pasta Fresh&Natural vs Balsam regulujący Czarszki - porównanie
Obydwa produkty to nowości na naszym rynku kosmetycznym. Obydwa są naturalne, bez zbędnych składników, za to napakowane dobroczynnymi substancjami. I obydwa szturmem wdarły się do łazienek Polek. ;) Spróbuję Wam dzisiaj podpowiedzieć, jakie plusy i minusy ma każdy z tych produktów - tak, żebyście mogły wybrać ten idealny dla siebie. Zapraszam do porównania pasty Fresh&Natural (mojego hitu z zeszłego miesiąca) i balsamu regulującego od Czarszki!



ZAPACH
 
Fresh&Natural: Piękny, orzeźwiający zapach z lekką „zieloną” nutą. Po ciężkim dniu, kiedy czuje się, że cała skóra jest oblepiona wszystkim, co zebrała po drodze od samego rana, zapach ten daje dodatkowe uczucie świeżości. Bardzo na plus! Aż żałuję, że ten kosmetyk jest przeznaczony raczej do wieczornej pielęgnacji, bo rano na pewno byłby energetyzujący!
Czarszka: Mocny, ziołowy. I tak jak uwielbiam zioła i ich zapach, tak w przypadku tego balsamu mój entuzjazm jest o wiele mniejszy. Silnie ziołowa woń mnie drażni i sprawia, że produktu używa mi się z mniejszą przyjemnością. Rozumiem, że produkt jest naturalny, ale dla mnie to trochę za dużo. ;)

PUNKT DOSTAJE – FRESH&NATURAL

KONSYSTENCJA




Fresh&Natural: Zbita, lekko piankowa, jednak bardziej twarda niż mogłoby się wydawać. Trochę czasu trzeba porozcierać pastę, aby osiągnąć płynną formę. Najpierw na palcach zmienia się w białą masę, a dopiero na twarzy, podczas mycia, robi się niemal przezroczysta.
Czarszka: Balsam jest mięciutki, od razu po nabraniu go na palce widać, że zaczyna się rozpuszczać. Już podczas rozcierania robi się przezroczysty, co zdecydowanie przyspiesza proces nakładania i samego mycia. 

PUNKT DOSTAJE - CZARSZKA
 
ZMYWANIE

Fresh&Natural: Pastę rozcieramy w dłoniach, a następnie nakładamy na twarz i masujemy/myjemy. Zmywanie jest proste – ja biorę bawełniany ręczniczek jednorazowy, moczę go pod bieżącą wodą i po prostu zmywam resztki pasty. Wszystko ładnie schodzi, nie muszę używać dodatkowego kosmetyku. Nie lubię ślęczeć nad pielęgnacją (nie, jeszcze jej nie pokochałam :D), więc im mniej roboty, tym dla mnie lepiej!
Czarszka: Tak jak wspominałam, balsam Czarszki o wiele szybciej zmienia konsystencję na bardziej płynną, co jest jego niewątpliwym plusem. Jednak do jego zmycia nie wystarczy mokry ręczniczek – trzeba użyć też innego produktu, ja np. używam żelu. O ile w domu nie jest to problem, tak na wyjeździe musimy mieć w kosmetyczce dodatkowy kosmetyk. A wiadomo, że dobrze jest minimalizować ich ilość w takich sytuacjach, bo swoje też ważą. :)


PUNKT DOSTAJE – FRESH&NATURAL

DATA WAŻNOŚCI

Fresh&Natural: Pasta ważna jest 12 miesięcy od daty produkcji, po otwarciu czas ten skraca się do 3 miesięcy. Dla mnie to troszkę mało, zwłaszcza, że pasta jest bardzo wydajna. Mi pozostał miesiąc na zużycie, a w opakowaniu jest więcej niż połowa...
Czarszka: Od otwarcia – 6 miesięcy. Nie do końca sprecyzowana jest data ważności kosmetyku zamkniętego (z tego, co zrozumiałam w filmie, jest to zależne m.in od surowców w danej partii), jednak mogę podpowiedzieć, że ja mój kupiłam w pierwszej partii jaka się pojawiła, czyli na początku czerwca, a wg opakowania ważny powinien być do grudnia 2017 roku (czyli również wychodzi pół roku). Spokojnie wystarczy czasu, aby zużyć balsam. :)

PUNKT DOSTAJE - CZARSZKA



OPAKOWANIE
 
Fresh&Natural: Zakręcany, plastikowy pojemnik. Dobry na podróż.
Czarszka: Zakręcany i szklany, ciemny słoik – dobre rozwiązanie w przypadku produktów, które nie powinny być narażone na działanie słońca. Na pewno jednak bardziej trzeba uważać na niego na wyjeździe.

PUNKT DOSTAJE – PO 1 PKT DLA KAŻDEGO, OBYDWA OPAKOWANIA SĄ DOBRE POD RÓŻNYMI WZGLĘDAMI.

CENA I DOSTĘPNOŚĆ

Fresh&Natural: Około 40zł za 150ml, jeśli dodać do tego przesyłkę (pastę szybciej dorwie się internetowo, niż stacjonarnie) to wyjdzie około 50zł. Warto wybierać się na targi kosmetyczne, ja właśnie na jednym z takich wydarzeń dorwałam moją pastę.
Czarszka: 60zł z przesyłką za 100ml, balsam można zamówić tylko na stronie www.czarszka.pl – tu należy jednak zaznaczyć, że na chwilę obecną jest duży problem z dostępnością – balsamy rozchodzą się jak ciepłe bułeczki w ciągu kilkunastu minut od wrzucenia do sklepu!

PUNKT DOSTAJE – FRESH&NATURAL

OCENA KOŃCOWA

Jak widzicie, walka była bardzo wyrównana. Jeśli miałabym wybierać pomiędzy tymi dwoma produktami, zdecydowałabym się na pastę Fresh&Natural, która wygrała jednym punktem. Jednak chętnie sprawdziłabym, jak na mojej skórze zachowają się dwa pozostałe balsamy – głównymi minusami, jakie widzę przy używaniu balsamu regulującego od Czarszki, jest właśnie zapach (pozostałe dwa ponoć są o wiele lepsze pod tym kątem) oraz to, że chyba wybrałam tę wersję, która nie do końca pasuje do mojej skóry (ale to już akurat moja wina :)). Moja skóra walczy z lekkim trądzikiem zaskórnikowym oraz pojedynczymi wypryskami. Wydaje mi się, że balsam jest trochę za ciężki, że nie potrzebuję aż takiej ilości dobroczynnych składników i produkt ten może się świetnie sprawdzić przy większych problemach skórnych, niż ja mam. Dlatego na pewno kupię jeszcze wersję aksamitną (jak tylko uda mi się ją dorwać… :)), bo na pierwszy rzut oka widać, że są to porządne, konkretne produkty z mega dobrym składem. Oczywiście obydwa kosmetyki spełniają swoje zadanie, więc nie musicie się bać o ich działanie - różnice są jedynie w niuansach typu sposób zmywania. :)


Jeśli interesuje Was jeszcze jakaś kwestia, o której nie wspomniałam (porównałam te, które dla mnie miały duże znaczenie), to dajcie znać w komentarzach – uzupełnię wpis!

Copyright © 2016 Kosmetyczne Królestwo , Blogger